Już nawet nie chodzi o to, że w cenie paliwa ponad 50% to podatek. Nie chodzi też o to, że od początku roku przy tankowaniu płacimy nową daninę. Rzecz w tym, co w ostatnich tygodniach stało się z marżami stacji benzynowych.
Nawet dziecko już wie, że każda stacja paliw w Polsce (zresztą nie tylko w Polsce) w zasadzie jest ekspozyturą urzędu skarbowego. Akcyza, opłata paliwowa, opłata emisyjna, VAT – bez tego wszystkiego za litr paliwa płacilibyśmy nieco ponad dwa złote. Tak, dwa złote za litr.
O ile jednak podatki są równie pewne jak śmierć, to krótkookresowe wahania cen paliw zależą głównie od dwóch innych czynników: cen ropy naftowej na rynkach światowych oraz kursu dolara do złotego. Na oba czynniki nie mamy żadnego wpływu, więc nawet nie ma sensu się irytować.
Ale w ostatnich tygodniach dał o sobie znać trzeci czynnik, zwykle pomijany w równaniach analityków. Ten czynnik to marża detaliczna. Średnia marża detaliczna w ostatnich kilkunastu latach wyniosła 23 groszy na litrze oleju napędowego i 26 groszy na litrze benzyny Pb95. Z tych pieniędzy trzeba opłacić m.in. koszty dowozu paliw, utrzymania i amortyzacji stacji i płace pracowników. Marże właścicieli stacji są zmienne w czasie, ale zwykle wahały się od 0 do 40 groszy na litrze.
Paliwowa anomalia
Jednakże przez ostatnie dwa miesiące na rynku detalicznym obserwujemy nadzwyczaj wysoki i uporczywy wyskok marż do niemal rekordowo wysokich poziomów. Zapewne niejeden uważny kierowca zauważył, że pomimo gwałtownych spadków na rynku ropy naftowej (której notowania zjechały z 86 USD do 50 USD za baryłkę, by ostatnio podnieść się do 62 USD) ceny benzyny (i w mniejszym stopniu oleju napędowego) przez wiele tygodni praktycznie stały w miejscu.
W efekcie dramatycznie rozszerzyła się różnica między cenami w hurcie i detalu. Najgorzej było pod koniec listopada, gdy litr Pb95 na przysłowiowej „bramie rafinerii” w Płocku kosztował aż o 70 groszy mniej niż średnio na stacjach paliw. Marża detaliczna na benzynie utrzymywała się w okolicy 60 groszy na litrze aż do końca roku. Od początku stycznia zaczęła maleć i według ostatnich dostępnych danych (tj. na 17.01) obniżyła się do 43 groszy. Mniej drastyczna była sytuacja na rynku oleju napędowego, gdzie marża detaliczna spadła z 53 groszy na litrze pod koniec grudnia do „standardowych” 23 groszy w połowie stycznia.
Jasne jest, że właściciele stacji paliw z pewnym opóźnieniem reagują na zmiany cen w hurcie. Wszakże najpierw trzeba sprzedać drożej zakupione paliwo, aby móc obniżyć ceny detaliczne po otrzymaniu tańszej dostawy. Podobne opóźnienie – tylko że przy ruchu w drugą stronę – ma miejsce podczas wzrostu notowań ropy naftowej i postępującej po nim zwyżce hurtowych cen paliw. Tyle tylko, że w grudniu ’18 ta inercja była nienormalnie długa. Trudno jest mi znaleźć wytłumaczenie, dlaczego przez kilka tygodni ceny detaliczne benzyny stały w miejscu, podczas gdy ceny hurtowe spadały na łeb, na szyję.
Marże wracają do normy
Teraz sytuacja bardzo powoli, ale jednak się normalizuje. Marże paliwowe wracają do norm po części za sprawą sukcesywnych obniżek cen na stacjach, ale też równoczesnych podwyżek stawek hurtowych wynikających z ostatniej podbitki notowań ropy naftowej. I trudno powiedzieć, aby z zaistniałej sytuacji ktokolwiek się cieszył.
Państwowe rafinerie mają prawo narzekać na to, że rząd nakazał im „wziąć na siebie” wprowadzenie nowego podatku, zwanego „opłatą emisyjną” i wynoszącą 8 groszy na litrze (netto). Operatorzy stacji paliw mogą się bronić, że tylko rekompensowali sobie stosunkowo długi okres bardzo niskich marż, które w przypadku oleju napędowego praktycznie przez cały wrzesień i październik były ujemne! Zirytowani są także kierowcy i to bez znaczenia, które paliwo tankują. Posiadacze diesli zapewne zżymają się, że olej napędowy od października pozostaje droższy od benzyny, co w poprzednich 14 latach przytrafiało się tylko okazjonalnie. Z kolei tankujący benzynę wciąż nie mogą się doczekać cen, które odzwierciedlałyby „normalną” sytuację wynikającą z tańszej ropy. Obecnie baryłka „czarnego złota” kosztuje ok. 232 zł – czyli podobnie jak na w marcu 2018. Tyle że wtedy średnia cena detaliczna Pb95 wynosiła ok. 4,60 zł/l, a więc o kilkanaście groszy mniej niż obecnie.
Jedynym remedium na trwałe obniżenie cen paliw pozostaje cięcie horrendalnie wysokich podatków. Na to się jednak nie zanosi – od początku dziejów III RP nie było rządu, który trwale obniżyłby daniny pobierane od kierowców. Najpierw sukcesywnie podnoszono nam akcyzę, potem dorzucano kolejne opłaty, aż wreszcie w 2012 roku „tymczasowo” podniesiono stawkę VAT (z 22% do 23%), by od 1 stycznia 2019 dosolić nam 10-groszową (brutto) opłatą emisyjną. Zapewne prędzej faktycznie doczekamy „elektromobilności” niż władzy, która obniżyłaby podatek od paliw płynnych.
Krzysztof Kolany