Polscy baby boomers odchodzą na emeryturę. To prawdopodobnie ostatnie pokolenie mogące utrzymać się za emeryturę z ZUS-u. Ale nawet ono gotowe jest pracować dłużej, niż przewiduje ustawa. To ostrzegawczy sygnał dla młodszych pokoleń.
– Wiem, jak działa ten system. Że to pracujący opłacają emerytury i że wcale nie odkładamy tam pieniędzy na własną przyszłość. (…) To nie jest okej, ale nigdzie na świecie nie funkcjonuje to w sposób dobry. Nie ma takiego kraju, w którym powszechny system emerytalny nie przeżywałby kryzysu – uważa Halina, która niedawno osiągnęła wiek emerytalny. Ona i jej rówieśnicy stanowią najliczniejsze w historii Polski pokolenie, które właśnie przechodzi na utrzymanie podatników. Przechodzi po cichu, bo jest dość zadowolone z tego, co ma. Nam, czyli ich dzieciom i wnukom, nie uda się tego powtórzyć.
W latach 1950-60 w Polsce rodziło się blisko 800 tysięcy dzieci rocznie. To absolutny rekord, którego możemy już nigdy nie powtórzyć. Dla porównania, w szczycie wyżu demograficznego z lat 80. na świat przybywało ok. 700 tys. Polaków rocznie, zaś obecnie co roku rodzi się ok. 400 tysięcy dzieci. Teraz dzieci powojennego boomu demograficznego mają po 60-70 lat i powoli kończą aktywność zawodową.
Tak jak Stanisław, który tej jesieni kończy pracę na kierowniczym stanowisku w administracji publicznej. Z rynku pracy odchodzi w wieku niemal 67 lat. Oprócz 30 lat zatrudnienia w urzędzie na jego staż pracy składa się ponad dekada pracy w czasach PRL-u. To właśnie ten okres życia jest najistotniejszy z punktu widzenia kondycji finansowej obecnych emerytów.
– Wysokość mojej emerytury, którą mi wyliczono, to poziom ok. 55% pensji brutto – mówi. – Jestem usatysfakcjonowany. Zwłaszcza w świetle czytanych przeze mnie przez ostatnie lata różnych opracowań wieszczących, że dostanę 30% zarobków – dodaje.
Na przelew w wysokości „prawie trzech tysięcy złotych” (netto) co miesiąc może liczyć Grażyna, która w tym roku w wieku 61 lat przeszła na emeryturę. Tyle wyszło po uwzględnieniu kapitału początkowego i 20 lat pracy po reformie emerytalnej z roku 1999. Łącznie to 40 lat pracy, ale tylko 35 lat „okresu składkowego”. Według tablic dalszego trwania życia 61-letnia kobieta w Polsce ma przed sobą średnio ponad 23 lata życia. Zatem w przypadku wielu obecnych 60-latek czas pobierania emerytury będzie niewiele krótszy od czasu aktywności zawodowej i odprowadzania "składek" na ZUS.
Baby boomers zza żelaznej kurtyny
W Stanach Zjednoczonych osoby urodzone w latach 1946-64 nazywane są pokoleniem baby boomers. To potomkowie żołnierzy wracających z frontów II wojny światowej. Przyszli na świat w nadzwyczajnie sprzyjających okolicznościach. Weszli w dorosłe życie w okresie powojennej prosperity, w czasach gospodarczej i wojskowej hegemonii Ameryki. Zarabiali dobrze, pracowali w stabilnych firmach i względnie tanio kupili domy na samym początku kredytowej bonanzy. Załapali się na hojne emerytury i dodatkowo mogą korzystać z kapitału zamrożonego w drogich nieruchomościach lub pomnożonego w czasach spektakularnej giełdowej hossy na Wall Street.
Polscy "boomersi" zaczynali znacznie gorzej, ale per saldo też mieli szczęście do rocznika. Przyszli na świat w mrocznych czasach sowieckiego komunizmu, gdy Polska byłą pod władzą Moskwy sprawowanej rękoma Bieruta i Gomułki. Dorosłe życie rozpoczęli w okresie gierkowskiego boomu kredytowo-konsumpcyjnego lub podczas beznadziei stanu wojennego. Dobrze pamiętają czasy słusznie minione, na które przypadło ich dzieciństwo i młodość.
Jednak w drugiej połowie lat 80. wiatr historii zmienił kierunek. Erozja systemu komunistycznego pozwalała na coraz więcej. Początkowo były to saksy na bogatym Zachodzie, gdzie w miesiąc można było zarobić tyle, co przez rok w PRL-u. Rozwijał się mniej lub bardziej legalny handel międzynarodowy, wykorzystujący absurdalny system cen zaprojektowany przez centralnego planistę w Moskwie czy Warszawie. Na zagranicznych kontraktach, saksach i drobnym handlu rozpoczęła się akumulacja kapitału. A potem przyszła ustawa Wilczka legalizująca przedsiębiorczość kilku milionów Polaków. To była pokoleniowa szansa, którą wielu potrafiło wykorzystać, rozpoczynając własne biznesy i rozwijając je już po upadku komuny w roku 1990.
Było to zatem pierwsze pokolenie od 60 lat, które otrzymało szansę skorzystania z mniej lub bardziej ograniczonego, ale jednak wolnego rynku. Dostali też możliwość uwłaszczenia się na zajmowanych nieruchomościach, nierzadko za 1% ich wartości. Była to pokoleniowa szansa, której następne pokolenia mieć już nie będą. Własne lokum bez 30-letniego kredytu mieszkaniowego stanowiło ogromną przewagę. Polscy „boomersi” jeszcze na starość skorzystali z „dobrodziejstw” minionego ustroju, otrzymując od ZUS-u kompletnie wyimaginowany „kapitał początkowy” za okres zatrudnienia w peerelowskich „zakładach pracy”.
– Dla mnie to taka rekompensata za życie w tamtym systemie – mówi jeden z moich rozmówców zapytany o uczciwość tego rozwiązania.
Czy emeryci naprawdę są biedni?
Od 30 lat w Polsce pokutuje mit „biednego emeryta”. I nikomu nie przeszkadza, że jest on bardzo odległy od prawdy. To przecież ludzie w wieku 60+ z reguły dysponują największym majątkiem netto: głównie nieruchomościami z wolną hipoteką. Ale też od strony dochodowej mają się całkiem nieźle. Jak podaje GUS, średni dochód rozporządzalny na osobę w gospodarstwach emeryckich jest wyższy niż w gospodarstwach pracowników! Jeśli weźmiemy pod uwagę medianę dochodu rozporządzalnego, to emeryci tylko nieznacznie ustępują na tym polu pracującym na własny rachunek, bijąc wszystkie pozostałe grupy społeczne.
Według danych Zakładu Ubezpieczeń Społecznych 55% wypłacanych emerytur mieści się w przedziale 1600-3000 zł brutto (stan z marca 2019 r.). Tylko co czwarte świadczenie było niższe niż 1600 zł brutto, a ledwie co piąte przekraczało 3000 zł. Dane te nie obejmują zarówno hojnych emerytur mundurowych, sędziowskich i prokuratorskich oraz niskich emerytur rolniczych. Po potrąceniu „podatku dochodowego” daje to przedział 1328-2490 zł netto. Przeciętna wysokość wypłacanej przez ZUS emerytury wyniosła 2 276,99 zł brutto, czyli ok. 1890 zł po „opitowaniu”.
Czy to dużo, czy mało? Patrząc przez pryzmat kosztów utrzymania, to raczej niewiele. Ale już zestawiając wysokość emerytur z poziomem płac, wnioski są zupełnie inne. „Przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej” w I półroczu 2019 roku zostało obliczone na 4 895,58 zł brutto, przy czym statystyka ta nie obejmuje ok. 7 mln osób pracujących w mikrofirmach oraz samozatrudnionych. Zatem jest to wartość po zawyżona przez dobór próby oraz fakt, że rozkład wynagrodzeń w gospodarce jest niesymetryczny. Przykładowo, w sektorze przedsiębiorstw ok. 2/3 pracowników zarabia poniżej średniej. Ale nawet przyjmując oficjalne dane, wychodzi, że przeciętna emerytura netto stanowi 54% przeciętnego wynagrodzenia netto za pracę. To naprawdę niezły wynik, na jaki nie mają żadnych szans obecni 30-latkowie. Ci będą musieli się zadowolić stopą zastąpienia (na poziomie brutto) rzędu 25-30% .
Emeryci nie są w ciemię bici
Czy to jest sprawiedliwe, że jedno pokolenie będzie żyło na koszt następnych? W odpowiedzi na to pytanie zwykle zapada chwila milczenia. A w odpowiedziach przewija się kwestia braku alternatywy dla panującego modelu. – Nie podoba mi się, że się nie dziedziczy. Trudno coś powiedzieć, bo nie mam porównania. Nie wiem, co mogłoby być innego – mówi Grzegorz. Widać, że jemu, jak i innym, ten temat na pewno nie spędza snu z powiek.
"Świeżo upieczeni" emeryci, z którymi rozmawiałem, nie są ekspertami od systemu zabezpieczenia emerytalnego. W przeszłości niespecjalnie interesowali się kwestiami emerytalnymi. Ale są dość dobrze zorientowani w tym, jak działa model ZUS-owski. Wiedzą, od czego zależy wysokość emerytury, kiedy opłaca się złożyć wniosek o emeryturę i jak uzyskać tzw. kapitał początkowy.
– Wszyscy, którzy planują pójść na emeryturę, wiedzą – to już jest wiedza powszechnie dostępna – że nie opłaca się przechodzić na emeryturę w pierwszej połowie roku – tłumaczy mi Stanisław.
On i jego rówieśnicy mają też świadomość tego, jak ważne jest samodzielne gromadzenie oszczędności emerytalnych i że świadczenia wypłacane przez ZUS mogą nie wystarczyć do utrzymania dotychczasowego poziomu życia.
– Składki ZUS-owskie były zawsze tak wysokie, że w takiej sytuacji jak moja się nie opłacały. Dla mnie korzyścią było płacenie podatku liniowego, więc siłą rzeczy powinno się coś z tego odkładać samodzielnie. Ale z tym jest u mnie średnio – przyznaje Zygmunt.
Na własną rękę odkładała Grażyna, ale także jej nie satysfakcjonowała oferta zarówno ze strony państwa, jak i rynku. – Za mało możliwości, żeby samemu wpływać na wysokość emerytury. Tyle, co mi zostało odprowadzone i co mi ZUS naliczył, tyle dostałam. Nie miałam wyboru. Miałam tylko wybór, czy zostać w OFE – mówi.
W rozmowach z emerytami brakuje jednak głębszych refleksji, dlaczego to wszystko wyglądało tak a nie inaczej. Dlaczego mimo horrendalnie wysokich składek system ZUS-owski oferuje niewygórowane emerytury. Dlaczego przyjęto model, w którym państwo "wie lepiej" i nie pozwala na wypisanie się z systemu. Dlaczego zarówno ZUS, jak i OFE często nie spełniły oczekiwań.
– Mam poczucie, że nasze emerytury mogłyby być większe, gdybyśmy nie opłacali tej machiny biurokratycznej. Wydaje mi się, że za dużo kosztuje utrzymanie ZUS-u – to chyba była najbardziej krytyczna opinia, z jaką się spotkałem.
"Będę pracował, jak długo się da"
Chociaż świadczenia zaoferowane przez ZUS obecnym 60-latkom nie prezentują się źle w relacji do zarobków, wielu moich rozmówców planuje pozostać na rynku pracy. Łączenie emerytury z pracą deklarują zwłaszcza mężczyźni. Coraz więcej z nich dostrzega, że sytuacja nie jest zero-jedynkowa. Że można kontynuować pracę po osiągnięciu wieku emerytalnego i że wcale nie musi to być zajęcie w pełnym wymiarze etatu.
– 3500 zł brutto – tyle emerytury wyliczył ZUS Grzegorzowi, inżynierowi z branży budowlanej. To mniej niż 40% jego obecnych zarobków. Na tyle może liczyć po 40 latach opłacania składek na ZUS. Ale Grzegorza to nie satysfakcjonuje i nie zamierza kończyć aktywności zawodowej w wieku 65 lat. Ile chce jeszcze pracować? – Jak długo się da – pada zdecydowana odpowiedź.
ZUS wyliczył świadczenie Haliny na 1950 zł brutto. "Początkująca" emerytka jest z tego powodu "umiarkowanie nieusatysfakcjonowana". – Powinno być niedużo więcej, bo nie płaciłam wysokich składek – mówi. Przez blisko 20 lat jej składki na ZUS odprowadzane były z działalności gospodarczej męża na zasadach dla osoby współpracującej. Do tego blisko dekada aktywności zawodowej w ramach poprzedniego systemu – z tego tytułu ZUS naliczył kapitał początkowy. Z czego zamierza się utrzymywać? Z dalszej pracy męża. – Myślę, że on będzie pracował do końca życia – śmieje się.
Pracę do grobowej deski planuje Zygmunt, który w tym roku zamierza formalnie przejść na emeryturę. W jego przypadku 3000 zł brutto to zdecydowanie za mało, bo skutkowałoby drastycznym obniżeniem poziomu życia. „Menedżer, prezes, a emerytura niższa niż urzędnik” – żartuje ponuro. Na pytanie „co później” bez wahania odpowiada: „Pracuję dalej”. Bo mimo 40 lat stażu pracy przez większość czasu odprowadzał minimalne składki na działalności gospodarczej.
– Nie zamierzam wycofać się z pracy. Nie ma możliwości. Będę pracował do końca. Przynajmniej takie są oczekiwania, mam nadzieję, mojego pracodawcy i moje – odpowiada 65-latek.
Minęło 30 lat od upadku gospodarki centralnie planowanej i 20 lat od reformy modelu emerytalnego, której głównym celem było istotne przycięcie przyszłych emerytur względem hojnych świadczeń obiecanych jeszcze przez Gierka i Jaruzelskiego. Teraz na emeryturę przechodzi ostatnie pokolenie, które jeszcze może liczyć na to, że otrzyma coś więcej niż tylko „zasiłek wegetacyjny”. Stąd też głosy krytyczne wobec ZUS-owskiego modelu nie są zbyt głośne. I wyraźnie kontrastują z tym, co o państwowym przymusie emerytalnym myślą i mówią ludzie przed czterdziestką. Bo oni na starość dostaną 25-30% ostatnich zarobków w zamian za 40 lat pracy, z której ZUS odebrał im 32% zarobków.
Krzysztof Kolany
źródło: bankier.pl